Odkąd pojawiły się informacje o sprzedaży na rynku dużej sumy bitocoinów przez powiernika majątku upadłej giełdy Mt Gox, stał się on dla wielu inwestorów z rynku kryptowalut głównym winowajcą 75-procentowej korekty, jaka miała miejsce na bitcoinie od grudnia 2017 roku. Rozważmy argumenty za i przeciw takiej teorii.
Zacznijmy od początku – giełda Mt Gox była swego czasu największym rynkiem handlu kryptowalutami na świecie. W 2014 roku poinformowała, że z jej kont hakerzy skradli 850 tys. bitcoinów, których wartość wynosiła wtedy ok. 480 mln dolarów. W rezultacie Mt Gox musiała zgłosić wniosek o upadłość, a kurs bitcoina spotkała wtedy jedna z większych korekt. Potem, w jednym z długo nieużywanych portfeli, giełda odnalazła 200 tys. bitcoinów, było to jednak zbyt mało, aby spłacić dłużników.
Powiernikiem majątku upadłej giełdy stał się Nobuaki Kobayashi, który ze względu na wartość portfela kryptowalut, jaki znalazł się w jego rękach, zaczął być nazywany „Grubasem z Tokio” (org. Tokyo Whale, czyli Wieloryb z Tokio – mianem wielorybów określa się inwestorów dysponujących dużymi portfelami aktywów). Jak niedawno ujawnił sam Kobayashi, w okresie od grudnia do lutego dokonał on sprzedaży części portfela kryptowalut. Chodzi o niemal 36 tys. bitcoinów, z których uzyskał 360 mln dolarów, oraz 34 tys. bitcoin cash, które dały mu 40 mln dolarów. Te pieniądze mają zostać przeznaczone na spłatę wierzycieli upadłej giełdy.
Jak tylko informacje ujrzały światło dzienne, „Grubas z Tokio” stał się w mediach głównym winowajcą bessy, która rozpoczęła się na bitcoinie w drugiej połowie grudnia i trwa do dzisiaj. Popularny blog Zerohedge nazwał nawet Kobayashiego „Człowiekiem, który doprowadził do krachu na bitcoinie” (org. The 'Man' Who Crashed Bitcoin In 2018). Głos w sprawie zabrał w końcu sam Kobayashi, który opublikował w sobotę 17 marca zapis pytań i odpowiedzi, jakie padły na ostatnim spotkaniu wierzycieli. Stwierdził on: „Po konsultacji z ekspertami do spraw kryptowalut sprzedałem bitcoiny oraz bitcoin cash nie poprzez zwykłą transakcję na giełdzie, ale w sposób, który pozwoliłby uniknąć wpływu na cenę rynkową, przy zapewnieniu odpowiedniego bezpieczeństwa transakcji. (…) Nie chciałbym zagłębiać się w szczegółowe wyjaśnianie metody sprzedaży”. Kobayashi, mówiąc o braku wpływu na cenę, miał zapewne na myśli brak bezpośredniego wpływu na cenę rynkową. Nawet jeśli dokonał bowiem transakcji poza rynkiem (coś jak umówione transakcje pakietowe na GPW) albo na jakimś nieoficjalnym rynku, to jednak wciąż jego transakcje miały wpływ na ogólnoświatowy rynek kryptowalut w ten sposób, że kupujący, zamiast kupić bitcoiny na giełdach, kupili je od „Grubasa z Tokio”. Zatem kapitał, który potencjalnie miał szanse pojawić się na giełdach, po prostu nie trafił na nie. I zwyczajnie go zabrakło, podczas gdy kurs bitcoina obrał kierunek południowy.
Uważni obserwatorzy rynku zapewne zadają sobie pytanie – czy sprzedaż 36 tys. bitcoinów w okresie od 19 grudnia do 5 lutego, przy obrotach, które codziennie sięgały wtedy na wszystkich monitorowanych giełdach ok. 200 – 250 tys. bitcoinów (kilka miliardów dolarów), mogło doprowadzić do spadku kursu najpopularniejszej kryptowaluty o 75 proc.? Na pierwszy rzut oka, porównując te dwie liczby ze sobą, wydaje się to nierealne. Ponieważ portfele bitcoinowe można podglądać w sieci, szybko opublikowano dokładną listę transferów, jakie „Grubas z Tokio” dokonywał z tzw. zimnego portfela na którąś z giełd, w celu sprzedaży kryptowalut. Listę tych transferów prezentuje poniższy wykres.
To, co na wykresie uderzające, to fakt, że po 5 z 6 transferów wykonanych przez Kobayashiego następowała na rynku spora fala wyprzedaży. Choć sama data transferu z portfela nie oznacza automatycznie zmiany właściciela kryptowaluty, uprawdopodobniałoby to tezę obwiniającą „Grubasa z Tokio” o przynajmniej przyczynienie się w jakimś stopniu (trudnym do ocenienia) do załamania rynku. Jego transakcje, zawierane nawet poza otwartym rynkiem, wysysały bowiem z niego kapitał.
Choć dla wielu inwestorów, podana niedawno informacja o sprzedaży bitcoinów z majątku giełdy Mt Gox była nowa, to jestem pewien, że trudno było o zachowanie tej operacji w całkowitej tajemnicy. Na rynkach regulowanych, gdzie obowiązują określone przepisy prawne, na których straży przestrzegania stoją instytucje publiczne i wymiar sprawiedliwości, znamy wiele przykładów, gdzie informacje poufne są wykorzystywane do insider tradingu. Tym bardziej trudno, aby informacja o rozpoczęciu sprzedaży kryptowalut przez „Grubasa z Tokio” nie rozniosła się w pewnych kręgach rynku kryptowalut, który przecież żadnym regułom prawnym nie podlega. A same portfele (choć anonimowo) są jawnie dostępne w internecie.
Nie mogę tego stwierdzić na pewno, ale doświadczenie mi podpowiada, że kto miał wiedzieć o sprzedaży bitcoinów przez „Grubasa z Tokio”, ten wiedział. I być może wykorzystał sytuację i wysiadł z pociągu we właściwym momencie. A to mogło wpłynąć na zwiększenie podaży bitcoinów na rynku. Wciąż jednak nie tłumaczy to, w jaki sposób 36 tys. sprzedanych bitcoinów miałoby załamać rynek o wielokrotnie większych obrotach.
Pierwszy trop pojawia się w informacjach, które pojawiły się już po ujawnieniu sprzedaży bitcoinów przez powiernika majątku Mt Gox. Chodzi o informacje o możliwym fałszowaniu przez największą giełdę kryptowalut danych na temat obrotów. Sylvain Ribes, inwestor na rynku kryptowalut, opublikował niedawno analizę, z której ma wynikać, że 90 proc. obrotów na giełdzie OKEx faktycznie nie ma miejsca. Na trop takiego stwierdzenia naprowadził go fakt wyraźnie wyższego poślizgu cenowego na tej giełdzie niż w przypadku innych rynków. Uogólniając wyniki swojej analizy na cały rynek kryptowalut, Sylvain Ribes ocenia, że sztucznie generowanych jest 3 mld obrotów. Biorąc pod uwagę, że dzienne obroty sięgają ostatnio 15 mld dolarów, niemal 20 proc. dziennych obrotów naprawdę nie istnieje. Gdyby teoria Ribesa była prawdziwa, oznaczałoby to, że rynek kryptowalut jest znacznie płytszy, niż myślimy. Wtedy prawdopodobieństwo załamania rynku sprzedażą 36 tys. bitcoinów staje się znacznie większe.
Drugim tropem mogą być, ostatnio przygasłe, ale wielokrotnie powracające na rynek podejrzenia dotyczące sztucznego generowania tethera, stabilnego tokena używanego przez kilka największych giełd (głównym podejrzanym jest tutaj Bitfinex) do rozliczeń. Tether przydaje się, aby pominąć konieczność każdorazowego wymieniania kryptowalut na dolara, co generuje dodatkowe koszty. Jest kryptowalutą, która jest na stałe powiązana z kursem dolara w relacji 1:1 (choć jest także handlowana na giełdzie i jej kurs podlega pewnym wahaniom). Zwolennicy teorii o sztucznym wypuszczaniu tego tokena na rynek widzą w nim narzędzie, dzięki któremu w ubiegłym roku kurs bitcoina został celowo napompowany. Sprawą zainteresował się amerykański nadzór rynków towarowych CFTC, ale na razie sprawa nie została wyjaśniona. Gdyby ta teoria miała pokrycie w rzeczywistości, także świadczyłaby o tym, że rynek jest znacznie płytszy, niż sądzimy.
Trzeci argument za tezą o załamaniu z winy „Grubasa z Tokio”, to przyjęcie założenia, że na rynku bitcoina większość codziennego handlu to transakcje inwestorów intraday, którzy szybko kupują i sprzedają kryptowalutę. Za pewnik można przyjąć tezę, że na rynku kryptowalut mamy znacznie więcej takich inwestorów, niż na jakimkolwiek innym rynku. Wskazuje na to znacznie wyższa zmienność kursów kryptowalut niż zmienność kursów jakichkolwiek innych instrumentów finansowych. Niestety, trudno o jakiekolwiek wiarygodne dane na ten temat. Jeśli jednak przyjąć takie założenie, to w zależności od głębokości rynku, faktycznie rzucenie większej ilości bitcoinów do sprzedaży mogłoby w pewnych warunkach zachwiać kursem najpopularniejszej kryptowaluty.
Kolejny argument za płytkością rynku to flash crashe, z jakimi mamy do czynienia co jakiś czas na giełdach kryptowalut. To one wydają się potwierdzać, że rynek kryptowalut, mimo wielkich obrotów, faktycznie nie jest tak głęboki, jak by się to mogło na pierwszy rzut oka wydawać.
Warto też zwrócić uwagę, że ceny, po jakich „Grubas z Tokio” sprzedawał bitcoiny w transakcjach pakietowych, mogły być niższe od cen rynkowych. Choć sam Kobayashi zapewnia: „Starałem się sprzedawać je po możliwie jak najwyższej cenie, biorąc pod uwagę cenę rynkową w momencie sprzedaży”, nie jest wykluczone, że cena w jakiś sposób odbiegała in minus od wyceny na giełdach. Wtedy potencjalni kupujący mogliby być zainteresowani sprzedażą bitcoinów, w celu realizacji szybkiego zysku.
Ja osobiście jednak nie przypisywałbym wyłącznej „winy” za wielka bitcoinową korektę, sprzedaży najpopularniejszej kryptowaluty przez Kobayashiego. Ostatnia korekta ma, moim zdaniem, wielu „ojców”, a „Grubas z Tokio”, wraz z tymi, którzy wiedzieli o całej operacji, są tylko jednym z nich.
Hossa przyniosła w 2017 roku wzrost kursu bitcoina o 2700 proc. To był czynnik, który wielu dotychczasowych „holderów” mógł skłonić do sprzedaży posiadanych bitcoinów. A w drodze na szczyty, do jadącego pociągu dołączyło wielu nowych inwestorów. Nowych, ale zapewne niedoświadczonych. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że wielu z nich przegapiło dobry moment do sprzedaży zakupionych bitcoinów i po rozpoczęciu korekty, sprzedawało je taniej, przyczyniając się do napędzenia spadków. A ci, którzy pozostali z kryptowalutą w portfelu, mogą teraz blokować wzrosty, sprzedając bitcoiny przy każdym większym odbiciu.
Wraz z trwaniem korekty na bitcoinie, zmniejszało się zainteresowanie kryptowalutą ze strony osób, które nie były dotychczas obecne na rynku. Ładnie pokazują to wykresy w Google Trends. Każda hossa potrzebuje napływu nowego kapitału. Wraz ze spadkiem zainteresowania ze strony tzw. ulicy, skończyło się paliwo, które pomogłoby utrzymać wcześniejsze tempo wzrostów. A sprzedających, którzy kupili na górce, nie brakowało.
Nie do przecenienia są także przyczyny z otoczenia zewnętrznego. W Korei Południowej władze ostro zajęły się regulacją rynku, zamykając dostęp anonimowym inwestorom i zmuszając giełdy do wdrożenia nowych systemów identyfikacji klientów. To sparaliżowało działanie giełd na jakiś czas, zamykając dostęp do rynku nowym osobom. A Korea, po Stanach i Japonii, to trzeci pod względem wielkości rynek kryptowalut. Natomiast gracze z Wall Street, po wprowadzeniu kontraktów terminowych na bitcoina, także mogli zacząć interesować się tego typu inwestycją. Szczególnie, że dostali zupełnie nowe narzędzie, mogące służyć do gry na spadki kursu bitcoina. Tutaj także watro zauważyć zbieżność dat, kontrakty pojawiły się w ofercie giełd w grudniu i właśnie wtedy wielka bitcoinowa korekta rozpoczęła się.
Inwestorzy na pewno jeszcze długo będą deliberowali nad tym, czy „Grubas z Tokio” jest winny wielkiej korekcie, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Sytuacja ta na pewno zostanie zapamiętana na rynku na długo, była bowiem dokładnie opisywana przez media. A psychologia ma w inwestowaniu podstawowe znaczenie. Dlatego rynek będzie teraz bardzo dobrze pamiętał, że w portfelu „Grubasa z Tokio” znajduje się jeszcze pond 166 tys. bitcoinów. Wprawdzie Kobayashi zapewnia, że „obecnie nie ma żadnych ustaleń dotyczących sprzedaży kryptowalut w przyszłości”, jednak trudno przewidywać, że w obecnej sytuacji będzie otwarcie zapowiadał kolejne transakcje sprzedaży. A portfele „Grubasa z Tokio” na pewno będą teraz bardzo uważnie monitorowane.