Rynki finansowe zdają się być przekonane, że obecna fala inflacji jest „przejściowa” i że powoli zaczyna opadać. Taka narracja wsparła dolara i amerykańskie obligacje skarbowe oraz obniżyła notowania złota.
W poniedziałek rano notowania kontraktów terminowych na złoto spadały o ponad 1%, zniżkując do 1 858,95 USD za uncję trojańską i schodząc do najniższego poziomu od połowy maja. W piątek dolarowe notowania złota obniżyły się o 0,9%.
Zachowanie złota może nieco dziwić, skoro raptem w czwartek dowiedzieliśmy się, że inflacja CPI w Stanach Zjednoczonych w maju sięgnęła 5%, przekraczając prognozy większości ekonomistów. Co więcej, inflacja bazowa osiągnęła najwyższą wartość od niemal 30 lat (3,8% rdr), bardzo daleko odchylając się od 2-procentowego celu Rezerwy Federalnej.
Przeczytaj także
Wydawałoby się, że już niemal galopująca dolarowa inflacja zwiększy popyt na metale szlachetne, dość powszechnie uważane za zabezpieczenie przed spadkiem siły nabywczej fiducjarnego pieniądza. Tak się jednak nie stało. Co więcej, reakcja rynku była wręcz odwrotna od tego, czego można się było spodziewać: wzrosły ceny amerykańskich obligacji skarbowych (czyli spadły ich rentowności) oraz podniosły się wyceny spółek wzrostowych.
Podczas weekendu pojawiły się liczne wytłumaczenia tego paradoksu. Najpopularniejsze z nich mówi, że skok inflacji CPI do 5% był już dawno uwzględniony w cenach. Że inwestorzy od początku roku „grali” pod reflację (czyli wzrost inflacji) i że końcówka półrocza przyniosła inflacyjny pik. Mogło się więc okazać, że na rynku nie ma już nikogo, kto by nie postawił na wyższą inflację. W myśl tej teorii teraz mamy do czynienia albo z realizacją zysków na reflacyjnych zakładach, albo wręcz z wyczerpaniem się większości reflacyjnego paliwa w postaci ekspansywnej polityki monetarnej i fiskalnych stymulantów.
Narrację tą zdawały się potwierdzać piątkowe dane z Ameryki. Krótkoterminowe oczekiwania inflacyjne Amerykanów badane przez Uniwersytet Michigan spadły w czerwcu do 4,0% wobec aż 4,6% odnotowanych w maju. Oczekiwania długoterminowe obniżyły się z 3,0% do 2,8%. Część ekonomistów wskazuje też na względną słabość amerykańskiego rynku pracy, gdzie pomimo postcovidowego otwierania gospodarki póki co nie widać presji płacowej. A bez szybszego nominalnego wzrostu płac trudno oczekiwać trwałego wzrostu inflacji CPI.
Czas pokaże, czy ten inflacyjny sceptycyzm okaże się uzasadniony. Faktem jest jednak, że od początku czerwca obserwujemy korektę wcześniejszego wzrostu długoterminowych rynkowych oczekiwań inflacyjnych. 5-letnia oczekiwana inflacja w USA (5-year breakeven) obniżyła się z 2,72% do 2,43%. W przypadku horyzontu 10-letniego parametr ten zmalał z 2,54% do 2,32%. W rezultacie nawet przy wyraźnym spadku nominalnych rentowności obligacji 10-letnich z blisko 1,8% pod koniec marca do 1,45% obecnie realna długoterminowa stopa procentowa dla dolara pozostaje bez większych zmian nieco powyżej -1,0% (tak, od stycznia 2020 roku stopa ta jest ujemna).
W rezultacie nie ma w tej chwili zbyt wiele reflacyjnego paliwa uzasadniającego ceny złota w pobliżu nominalnych rekordów z sierpnia 2020, czyli powyżej 2 000 USD/oz. Niewykluczona jest więc jakaś korekta wiosennego odbicia, która wyniosła notowania królewskiego metalu z 1670 do blisko 1920 USD/oz. na początku czerwca. Nie powinna być to jednak korekta zbyt głęboka. A przynajmniej, jeśli przyjmiemy założenie, że w marcu zakończyliśmy korygowanie zeszłorocznego wystrzału i rozpoczęliśmy kolejną falę złotej długoterminowej hossy.