To mógł być istotny dzień na Wall Street. Dzień przed publikacją komunikatu z Rezerwy Federalnej i w dniu publikacji serii ważnych raportów makroekonomicznych Nasdaq spadł z ustanowionego dzień wcześniej szczytu.
Nasdaq poszedł w dół o 0,71%, zniżkując do 14 072,86 pkt. po tym, jak w poniedziałek ustanowił nowy rekordowy kurs zamknięcia. Ale już S&P500 stracił tylko 0,20%, osuwając się do 4 246,59 pkt., także zniżkując z rekordowo wysokiego poziomu. Dow Jones utracił 0,27% i skończył dzień na poziomie 34 299,33 pkt.
Na pierwszy ogień poszły dane makro. Uwaga mediów skupiła się na nieoczekiwaniem głębokim spadku sprzedaży detalicznej, która w maju była o 1,3% mniejsza niż w kwietniu. Ekonomiści spodziewali się spadku o 0,8% mdm. Ale potężna rewizja w górę wyników za kwiecień (korekta z 0,0% mdm na +0,9% mdm) z nawiązką rekompensowała rozminięcie się z rynkowym konsensusem.
Tym bardziej, że nominalna wartość sprzedaży detalicznej w USA była w maju aż o 28,1% wyższa niż rok temu, wciąż przekraczając przedpandemiczny trend. Dane były więc wciąż bardzo mocne i co najwyżej sygnalizowały przesunięcie części wydatków do sektora usług, który w wielu stanach w pełni otwarty został dopiero na wiosnę. Przez poprzednie miesiące ludzie pozbawieni dostępu do wielu usług wydawali więcej pieniędzy na dobra materialne, co wywołało boom w sektorze przemysłowym.
Ten ostatni za to nieco rozczarował. Produkcja przemysłowa w USA w maju wzrosła o 0,8% mdm. Niby to więcej od oczekiwań na poziomie 0,6%, ale tu kwietniowy rezultat zrewidowano w dół: z +0,7% na 0,1% mdm. Jednakże w mojej ocenie najważniejszy był raport o galopującej inflacji producenckiej. Wskaźnik PPI w maju poszedł w górę aż o 6,6% rdr, przekraczając rynkowe oczekiwania na poziomie 6,3%.
I nie był to efekt jedynie drożejących paliw, ponieważ bazowy PPI (czyli wskaźnik po wyłączeniu cen paliw, żywności i energii) podniósł się o 5,3% rdr. To sygnał, jak silna i powszechna jest presja inflacyjna w sektorze produkcyjnym. Co więcej, ceny producentów rosną szybciej niż ceny dóbr konsumpcyjnych, co wywiera negatywną presją na wyniki przedsiębiorstw.
Niemniej jednak rynek zareagował dość spokojnie. Nie było praktycznie żadnego istotnego ruchu cen amerykańskich obligacji skarbowych. Wygląda na to, że rynek wciąż „kupuje” fedowską narrację o „przejściowym” i nadzwyczajnym charakterze obecnej fali inflacji. Tak przynajmniej wynika z najnowszego sondażu Bank of America – 72% jego klientów instytucjonalnych (czyli funduszy inwestycyjnych) uważa obecną inflację za zjawisko przejściowe.
Już w środę na rynki trafi komunikat z Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC), w którym może się pojawić jakiś sygnał zmiany ultra-luźnej polityki pieniężnej. W końcu gospodarka zasuwa na pełnych obrotach (ze wzrostem PKB rzędu 5-6%), ofert pracy jest prawie tyle samo co bezrobotnych, a oficjalne miary inflacji wskazują wyniki rzędu 5-7%. To chyba „trochę” za dużo jak na politykę utrzymywania zerowych stóp procentowych i pompowania w rynek 120 mld USD miesięcznie w ramach QE.
Krzysztof Kolany